Przyszło „nowe”

Jednakże ludzie z działu Blizzarda odpowiedzialnego za Diablo III nie próżnowali przez ostatnie dwa lata. Nie założył nogi na nogę, nie rozłożyli rąk i nie obwieścili: „Próbowaliśmy, nie wyszło, przepraszamy, nic więcej nie możemy zrobić”. Po tym, jak gra trafiła do sklepów, odczekali kilka miesięcy, śledzili opinie graczy... i dość szybko do nich dotarło, że stworzyli coś dalekiego od oczekiwań. Choć uczciwie trzeba przyznać, że milowych kroków na drodze do naprawy tego, co zepsute, było niewiele. Mogłoby się wydawać, że w trakcie tworzenia podstawowej wersji gry te najistotniejsze przystanki zostały pominięte lub potraktowane po macoszemu, czego dowodem jest zakrawający na żart tryb player vs. player.

Owszem, przez te dwa lata doczekaliśmy się wytwarzania pierścieni ognia piekielnego, paragonu, zwiększono użyteczność przedmiotów legendarnych i poprawiono kilka innych rzeczy. Ale to, co najważniejsze, pozostało nieruszone: gracze dalej byli pozbawieni motywacji do dalszej zabawy. Ja dość szybko dorobiłem się mnicha, który bez najmniejszych problemów przechodził całą grę na najwyższym poziomie trudności (ówczesnym MP10). Dlatego kompletnie straciłem zainteresowanie dalszą, wyjątkowo powtarzalną i mało zróżnicowaną „farmą”, bo i po co? Samo zabijanie potworów to stanowczo za mało. Co więcej, dom aukcyjny z perspektywy czasu okazał się pomyłką. Nie ukrywam, wiele rzeczy w nim kupiłem, sprzęt rzeczonego mnicha – praktycznie w całości. Sporo też sprzedałem. Ale dość szybko się zorientowałem, że to nie o to chodzi, że ten element bardzo psuje rozgrywkę. Jeden z bardziej trafnych żartów o Diablo III brzmi mniej więcej tak: „Zebrało się kilku kolegów, chcieli pograć w Diablo 3. Po zalogowaniu do gry wszyscy udali się do domu aukcyjnego”.