Alternatywna rzeczywistość

Zdecydowana większość osób zainteresowanych pierwszoosobowymi strzelankami wie, czym dla tego gatunku był wydany w 1992 roku Wolfenstein 3D. To jedna z tych gier, które bez cienia przesady można nazwać legendarnymi. To po prostu prekursor pierwszoosobowych gier akcji, jakie znamy dzisiaj, kropka. Przez dwadzieścia lat od czasu pierwszego, trójwymiarowego Wolfensteina zmieniało się mnóstwo rzeczy, w tym silnik, wydawca, studio, ale trzon rozgrywki zawsze pozostawał ten sam, ku uciesze graczy. Nic dziwnego, bo jest tak dobry, że można by go eksploatować niemalże w nieskończoność. Sami rozumiecie: likwidowanie nazistów raczej nigdy się nie nudzi, w każdym razie nie mnie.

Wolfenstein to również jedna z tych serii, w których każda część jest przynajmniej dobra. Stworzony przez załogę Gray Matter (vel Xatrix) Return To Castle Wolfenstein był w swoim czasie wręcz znakomity. Jego następca, znany po prostu jako Wolfenstein, zrodził się w biurach studia Raven Software, które ma na koncie między innymi takie legendy jak Hexen II. Co prawda w porównaniu z poprzednikiem dużego zamieszania nie wywołał, lecz nasze redakcyjne gremium zgodziło się, że jest to tytuł udany, wart zainteresowania, zapewniający masę frajdy. Minęło kilka lat, marka trafiła w ręce Bethesda Software. Ale ten wydawca, zamiast zlecić kolejną część przygód agenta Blazkowicza załodze Raven Software, postanowił wykorzystać potencjał drzemiący w nowo powstałym studiu MachineGames. To jednak nie są nowicjusze. Kilku z nich pracowało przez lata w Starbreeze Studios, między innymi nad wyjątkowo klimatycznymi grami Darkness oraz The Chronicles of Riddick. Dlatego pokładałem niemałe nadzieje w najnowszej części serii Wolfenstein już w momencie, gdy stało się jasne, kto się za nią zabrał.